Nadzieja
„Nadzieja umiera na końcu” głosi kwintesencja (adwentowych) opowieści, tak (tradycyjnie już) popularnych w Europie Zachodniej, w szczególności na terenie Niemiec.
Tradycjonalnie (czy też tradycyjnie?)… jakaż to tradycja i jakie wartości próbuje ona zachować ze skarbca prawd przeszłości dla przyszłych pokoleń?
Wiara, Nadzieja i Miłość… jak naucza Kościół – należą do tzw „cnót boskich”, czyli pewnych szczególnych (pre)dyspozycji o wyjątkowo donośnym znaczeniu dla całokształtu naszego życia (ziemskiego), czy też „zbawienia” (przynajmniej w rozumieniu teistów).
Na czym ma niby polegać ta szczególna wartość nadzieji… Czym uzasadnić jej rację bytu i prawo obywatelstwa w świecie naszych współczesnych przeżyć i wyobrażeń?
Nadzieja ma wiele wspólnego z wiarą.
Wiemy już (z doniesień nakowych i statystycznych), że bez wiary nie ma życia. Wiara – to podwaliny „duchowej” egzystencji, ostoja stabilości naszych przekonań, podpora w chwilach porażek i niepowodzeń, płaszczyzna deklaracji „ideowych” (jak czasem nawet „idealistycznych”).
Wiara to nasze życiowe credo, deklaracja i afirmacja „systemu” wartości, baza pod światopogląd a zarazem profil „filtru”, poprzez który postrzegamy otaczający nas świat we wszystkich jego przejawach i wymiarach.
Wiara jest rodzajem identyfikacji, subjektywnej „realizacji” naszej tożsamości z samym sobą, ale też -ze światem.
Ogniskuje światopogląd na świecie „teraźniejszym”, nadając mu sens i umożliwiając jego zrozumienie poprzez pryzmat (emocjonalnie mniej czy bardziej „dobrowolnie”) przyjętych dogmatów, ich dalszych rozwinięć (całokształt prawd i wyobrażeń wynikających z jakiegoś światopoglądu).
Wiara – to mocne i ustrukturyzowane „tu i teraz”, o którym nawet nie pamiętamy w zgiełku pracowitego dnia.
To właśnie wiara przemawia naszymi ustami, dyktuje odpowiedzi (zwłasza osądy – „większość ludzi osądza – nie myśli, gdyż myślenie wydaje im się zbyt trudne” – C.G.Jung), podsuwa porady… jednym słowem jest sprawnie funkcjonującą software „naszego” ego, bezbłędnie i niepostrzeżenie wślizgującą się wszędzie tam, gdzie „płynność” mowy i myśli wydaje nam się aspektem przebłysków wolnego ducha, czy też czaru naszej inteligencji…
Nadzieja wyrasta na bazie wiary i jest niejako z nią „spójna światopoglądowo”, tzn. koresponduje dość ściśle ze światem naszych przekonań…
O ile jednak wiara „administruje” naszą rzeczywistością „tu i teraz” (element statyczny, strukturalny), stwarza niejako ramy pod drogowskaz na przyszłość, o tyle nadzieja… dokonuje projekcji swych szans i możliwości – bezpośrednio w kierunku przyszłości (element dynamiczny, rozwojowy).
To właśnie nadzieja „wiedzie” nas do… ojczyzny i utraconego raju naszych snów i marzeń, dziecięcych (lecz może nie tak „dziecinnych”) życzeń… do krainy i obszaru czasoprzestrzeni z (pełnym) potencjałem spełnienia świata ideałów i emocji, czy też „niemożliwych” już – z punktu widzenia logiki – lub „zaprzepaszczonych” szans.
Tam gdzie kończą się logicznie uzasadnione przekonania i prawdy rządzące materialistycznie i konsumpcyjnie zcentrowanym społeczeństwem, gdzie powstają deficyty i luki w spełnieniu „naszej rzeczywistości”… pojawia się też miejsce na nadzieję… jako (ostatnią) deskę ratunku w stechnicyzowanym i skorumpowanym materią świecie.
„Świat nie jest takim, jakim jest, lecz – jakim Ty jesteś”.
To duchowe posłannictwo precyzuje nie tylko naszą osobistą odpowiedzialność za (współ)kształtowanie świata, ale ukazuje też możliwości manewru i programowania rzeczywistości – dziś… pod kątem przyszłości.
„Najpewniejszą metodą przewidzenia przyszłości jest jej zaprogramowanie” miał powiedzieć Bill Gates, osobistość którą to akurat trudno podejrzewać o szczególnie ezoterycznie zabarwione podejście do życia…
W punkcie, w którym kończą się prawa ludzkiej logiki, ekonomii, modele biznesu, prawa ludzkiej „sprawiedliwości”, czy przewidywalności rozwoju sytuacji na bazie matematycznych algorytmów i statystycznych tabel… tam wkracza potencjał i moc nadzieji.
Dane dotyczące rozbitków morskich (także ofiar innych katastrof) wyraźnie wskazują na „ponadludzką” NADZIEJĘ jako decydujący faktor, który pozwolił tym ofiarom losu „przetrzymać” i doczekać pomocy, wbrew wszelkim prawom logiki, czy biologii… doczekać „łaski”, czy „uśmiechu” losu…
Podobnie, w innych wyjątkowo trudnych sytuacjach losowych, gdzie np. „fatum” zdaje się zagrażać podstawom materialnej czy emocjonalnej egzystencji jednostek i grup (nawet całych społeczeństw )… pozostaje jeszcze nadzieja… na pomyślny obrót spraw, na „ludzkie” zrozumienie i współczucie tam, gdzie prawo (czy historia) wyczerpały już zakres swoich możliwości.
Teiści nazywają to (wdzięcznie) m.in. różnicą między „ludzką” i „boską” sprawiedliwością”, wyraźnie akcentując tę drugą opcję, z odniesieniem do świata ideałów (i boskiej Opatrzności); w szczególności jednak – do wszechogarniającej „boskiej” Miłości.
Nadzieja ujawnia więc w swej istocie jednoznaczne korelacje z najważniejszym centrum decyzyjnym naszego życia… z podświadomością.
To właśnie podświadomość zarządza „tu i teraz”, podstawami naszej biologicznej egzystencji i to tak skutecznie, że np sytuacje w stylu „zapierania dechu” pod wpływem mocnych emocji – interpretowane są przez medycynę jako negatywny wpływ na homeostazę. „Patologicznie” mocne uczucia wybijając organizm z jego rytmu i balansu zagrażają bytowi jednostki. Dlatego też instynkt samozachowawczy stara się je skutecznie wychwycić i wyelimonować, na poziomie podświadomości…
Podświadomość każdego z nas stoi więc na strażu wszelkiej równowagi psychicznej (i samej świadomości…) – nie dopuszczając do nich czegokolwiek, co mogłoby zaowocować nadmiernym zdenerwowaniem, lękiem, czy jakąkkolwiek inną „niestabilnością” emocjonalną.
Nawet tak zwane funkcje wegetatywne (niby te fizjologiczne i autonomiczne) powinny pozostać (z punktu widzenia bezpieczeństwa naszej egzystencji) poza zakresem wpływu naszych emocji…
Biorąc za punkt odniesienia podstawowe prawa natury (czyli zachowania życia jednostki i zachowania gatunku) – „nie wolno” pozostawić najważniejszych procesów życiowych na pastwę arogancji ludzkiej logiki, czy też ekstrawagancji emocjonalnych jednostki. Człowieka trzeba „chronić”… przed nim samym…
Potęgi podświadomości nie da się zamknąć w dwóch zdaniach.
Znane są np przypadki ludzi, którzy przez całe życie i czas aktywności zawodowej cieszyli się najlepszym zdrowiem i sprawnością. Jednak, kiedy tylko przeszli na „zasłużoną” emeryturę, albo stanowczo zrezygnowali ze świata swoich dotychczasowych obowiązków i kręgów aktywności… nagle zaczęli chorować, lub relatywnie szybko zmarli z „bliżej nie określonych” powodów.
Neurobiologia naucza, że to właśnie podświadomość prowadzi nas w stronę wszelkich pozytywnych rozwojów a także zachowuje nas przy zdrowiu poprzez naturalne mechanizmy cyklu przemian życiowych (czy jak to określa tradycyjna chińska medycyna -TCM – w szczególności nauka o 5 elementach – poprzez kultywowanie całokształtu aktywności w myśl praw „zegara biologicznego”).
Analogie do sposobu funkcjonowania i „ukierunkowania” nadzieji wydają się tu więcej niż oczywiste.
Nadzieja to nie tylko zakotwiczona w podświadomości centrala sterownicza, korzystająca z wszelkiego typu „nielogicznych” przywilejów ośrodków podkorowych, jak np. obchodzenie praw logiki, zakresu obciążalności stresem, jak też potencjałem „manipulowania” wytrzymałością organizmu, przynajmniej w odniesieniu do praw biologii (precedens rozbitków).
Nadzieja to potężne narzędzie ukierunkowane na przyszłość, fenomen z przywilejem korzystania z „wyłomów” w świecie logiki, instrument o potencjale antycypacji „przyszłego” rozumienia świata, pod kątem bardziej „pełnej” treścią wewnętrzą… potencjalnej przyszłości.
To rodzaj kategorii funcjonowania naszej świadomości na pograniczu światów, czasoprzestrzeni, okien czasowych i światów paralelnych. Moduł samorealizacji o niepowatarzalnej wartości transformacji naszych wyobrażeń i możliwości…
Nie na darmo pisano: „a żywi niech nie tracą nadzieji”…
Co to jest nadzieja – wiemy już prawie…
Kto to są żywi?
Człowiek jest ponoć tak długo żywy, jak długo żyją jego sny i marzenia. Wspominał o tym już Benjamin Franklin, jeden z Ojców Amerykańskiej Demokracji.
No dobrze… a co z praktyką… Wiemy kiedy nadzieja „umiera” (niby – „na końcu”).
Kiedy się rodzi, lub odradza?
Klasycznym przykładem narodzin nowej nadzieji jest ( w tradycji Kościoła) stan łaski, jakiego doznaje wierny po przystąpieniu do sakramentu spowiedzi oraz komunii.
Psychologia od dawna zwracała uwagę, że uwolnienie od „subjektywnego” piętna winy przywraca wiarę i nadzieję na lepszą przyszłość.
Szkoły pracy energią nauczały od zarania dziejów (np Huna), że pojednanie i wybaczanie uwalniają – poprzez sam fakt nowej definicji ogniska naszej uwagi – niesamowite ilości energii, która może być spożytkowana na nowe, ważne życiowo cele, stwarzając zarazem… perspektywy z pokryciem na ich realizację…
Bo każde negatywne wspomnienie, „zatrzymywanie się” w przeszłości powoduje… brak jakiejś porcji energii na aktuaalizację naszego życia w czasie teraźniejszym…
Czyli dopiero wybaczenie (innym i… sobie samemu) aktualizuje – z punktu praw psychologii i energetyki – szansę na uwolnienie zablokowanego potencjału energii. Wybaczenie bliźnim stanowi – zdaniem wielu terapeutów i psychologów – niepodważalny instrument pozytywnej filozofii życia; być może też jeden z największych prezentów, jakie możemy sami sobie sprawić…
W tematyzowaniu przyszłości nadzieja… realizuje swoje powiązania z „wewnętrznym” motorem (naszych planów) czy drogowskazem – na wszystkich możliwych pokładach spełnienia ludzkich marzeń… choćby o wolności.
Nie na darmo kierunkowała ona wzloty poetów (np. Lermontow „nadzieja w mrocznym podziemiu…”), czy troskę o Ojczyznę – choćby polskich pisarzy okresu rozbiorów.
Była jakby siłą przewodnią – o potencjale zbliżonym do równie nieuchwytnych a kardynalnych uczuć jak choćby… miłość (niektórych „wiodła” np Beatrycze… jak przypomina historia literatury).
Ten bardzo emocjonalny aspekt i wymiar nadzieji dochodzi do głosu – w życiu nas wszystkich – przynajmniej dwa razy do roku, w postaci… „postanowień noworocznych”, czy też naszych „nowych” planów i zamiarów w dniu urodzin…
Jest jakby „naturalną” cezurą akceptowaną przez system społecznych wyobrażeń, być może – niedocenianą szansą…
Szansą na przeżycie kolejnego etapu „życiowej” podróży w stanie „wyresetowanej” przeszłości i odświeżonych emocji”…
Nie powinno więc dziwić, że apelują do niej (w mniej lub bardziej zawoalowanej postaci) w zasadzie wszystkie formy coachingu intencjonalnego oraz NLP. Tutaj pora roku nie odgrywa roli; pojęcie czasu też jest względne…
Zmienić można wszystko, jeśli potrafimy podejść do tego z wiarą, nadzieją i…żelazną konsekwencją.
Mark Twain wspomniał o tym lapidarnie „uczyń każdy dzień Twojego życia dniem Twoich urodzin”.
Życie jest misterium i świętem, jest – per se – „prze-życiem”, materialną aktualizacją naszych ideałów i emocji.
Przynajmniej dla mnie i… mam nadzieję – dla niektórych z Państwa też.
Każdy kolejny świt jest zaproszeniem.
Życzę miłego dnia.
Wasz Marcin.
Dortmund, 2013.06.16.